Nie od dziś wiadomo, że szkoła a dorosłe życie to dwa różne światy. Dziś wymienię kilka rzeczy, których nie uczą nas w szkole (a powinni).
Załatwianie spraw urzędowych to zmora każdego. Nie do wiary, ile w naszym systemie funkcjonuje druczków, oświadczeń i zaświadczeń. Zminimalizowanie biurokracji to jednak temat na odrębny artykuł. Obecnie nie zaszkodziłaby nam nauka podstaw prawa już na wczesnym etapie edukacji. Język prawniczy jest trudny, papierów jest dużo, a wiele błędów wynika z naszej niewiedzy.
Nie uczyli nas też pisania tekstów użytkowych. Były tylko te zakichane rozprawki, koniecznie na minimum dwieście pięćdziesiąt słów. Krótsza? Co z tego, że zawiera wszystko, co powinna, piątki nie dostaniesz, bo ma za mało słów. Tymczasem w pracy liczy się pisanie sensownie i zwięźle. Lanie wody nie jest mile widziane. Nawet podczas pisania książki nie powinno się zbytnio rozwlekać tekstu – czytelnicy książek też się męczą.
Gotowania też nikt nas nie uczył, chyba że akurat zdecydowaliśmy się na szkołę zawodową czy technikum gastronomiczne. Na szczęście jeszcze na etapie studiów weryfikujemy nasze zdolności i nabywamy jakiekolwiek umiejętności. Przy odrobinie szczęścia nauczymy się czegoś więcej niż zaparzanie herbaty.
W szkole czy studiach mogłeś napisać sprawdzian na jedynkę. Potem poprawić. A jeśli się uśmiechnąłeś, to nawet poprawiałeś po raz kolejny. Nijak to ma się do normalnego życia, w którym błędy wiążą się z ochrzanem szefa, utratą klienta albo – co gorsza- pracy.
Uczyliśmy się zgodnie z zasadą trzech zet- zakuć, zdać, zapomnieć. Materiału było dużo, ale czy na pewno nabywaliśmy konieczną wiedzę? Wchodzimy w dorosłość nieprzygotowani do niczego i nie wiemy, czego tak naprawdę chcemy. Niejednego człowieka może to złamać.